Tydzień temu siedziałem u znajomego i patrzyłem, jak jego dwunastoletni syn odrabia lekcje z historii. Chłopak miał otwarty podręcznik, zeszyt, ale co chwilę zerkał na telefon. Myślałem, że się obija. A on mi potem wytłumaczył, że ogląda filmy o powstaniu styczniowym, bo tak lepiej rozumie temat niż z samego czytania. Dostał piątkę ze sprawdzianu. Ja w jego wieku kułem daty na pamięć całymi wieczorami i ledwo wyciągałem trójkę.
To mnie zastanowiło. Może coś jest nie tak nie z dzieciakami, tylko z naszym starym podejściem do nauki? Przez lata wmawiano nam, że edukacja musi być trudna i czasochłonna, bo inaczej nie ma wartości. Tymczasem świat poszedł do przodu i okazało się, że można inaczej. Wszyscy dziś gdzieś pędzimy. Praca, dom, rodzina, zakupy, rachunki. Kto ma czas siadać na trzy godziny z książką? Dlatego szukamy dróg na skróty, i nie ma w tym nic złego, jeśli te skróty faktycznie działają. Widzę to zresztą nie tylko w edukacji. Rozrywka w internecie działa na tej samej zasadzie. Weźmy choćby Spinfin casino, gdzie ludzie wchodzą na chwilę, żeby się odstresować, zamiast spędzać długie godziny przy jednej aktywności jak kiedyś. Tempo życia wymusza krótsze formy we wszystkim, od nauki języków po sposób odpoczynku. I chyba nie ma sensu z tym walczyć, lepiej się dostosować.
Dlaczego krótko znaczy skutecznie?
Rozmawiałem kiedyś z koleżanką, która jest psychologiem. Tłumaczyła mi, że ludzki mózg nie jest zaprojektowany do wielogodzinnego skupienia. Podobno po czterdziestu pięciu minutach intensywnej nauki nasza koncentracja leci na łeb na szyję i więcej już nie wchodzi do głowy. Za to krótkie sesje z przerwami działają o niebo lepiej, bo mózg ma czas przetworzyć informacje.
Pewnie dlatego te wszystkie aplikacje do nauki języków rozbijają materiał na małe kawałki. Pięć minut rano, pięć wieczorem. Niby nic, a po roku człowiek nagle łapie się na tym, że rozumie obcy serial bez napisów. Sam tak miałem z hiszpańskim. Nigdy bym nie uwierzył, że te krótkie sesje przy kawie mogą dać takie efekty.
No i jest jeszcze kwestia motywacji. Jak widzę przed sobą grubą książkę, to od razu mnie coś ściska w żołądku. A krótki filmik czy podcast? To mogę ogarnąć tu i teraz, bez żadnego wysiłku woli. I potem mam fajne uczucie, że coś zrobiłem, nauczyłem się czegoś nowego. To nakręca do dalszego działania.
Porównanie, które otwiera oczy
Znalazłem kiedyś ciekawe badania porównujące tradycyjną naukę z tymi nowymi formatami. Wyniki mnie zaskoczyły:
| Co badano | Stara szkoła | Nowe podejście |
| Jak długo trwa jedna sesja | Minimum godzina, często dłużej | Góra kwadrans, często krócej |
| Ile zostaje w głowie po tygodniu | Jakieś dwadzieścia procent | Grubo ponad połowa |
| Ilu ludzi kończy to co zaczęło | Może co piąty | Większość daje radę |
| Czy można się uczyć gdziekolwiek | W zasadzie nie bardzo | Jasne, telefon zawsze przy sobie |
| Trzeba jakoś specjalnie planować? | No niestety tak | Nie, robisz kiedy masz chwilę |
Jasne, to uśrednione dane i każdy przypadek jest inny. Ale tendencja jest wyraźna i trudno ją ignorować.
To nie jest rozwiązanie na wszystko
Dobra, muszę tu trochę ostudzić entuzjazm, bo sam czasem daję się ponieść. Krótkie formy nauki mają swoje ograniczenia i trzeba o tym pamiętać. Nie wszystkiego da się nauczyć z pięciominutowych filmików.
Weźmy medycynę albo prawo. To są dziedziny, gdzie liczy się każdy szczegół i kontekst. Lekarz nie może powiedzieć pacjentowi, że obejrzał film na YouTube i teraz wie jak go leczyć. Są rzeczy, które wymagają lat systematycznej nauki i nie da się tego przeskoczyć.
Jest też problem śmieci w internecie. Każdy może nagrać poradnik i udawać eksperta. Połowa tych materiałów zawiera błędy albo niedomówienia. Widziałem filmiki o majsterkowaniu, po których człowiek mógłby sobie urwać palec. Dlatego trzeba mieć głowę na karku i sprawdzać kto mówi i czy ma pojęcie o temacie.
Gdzie to faktycznie ma sens?
Z mojej perspektywy mogę stwierdzić, że krótkie formy najlepiej sprawdzają się przy nauce języków obcych. Ta regularność małych kroków zdaje egzamin. Podobnie jest z umiejętnościami praktycznymi typu gotowanie, drobne naprawy w domu czy obsługa jakiegoś programu komputerowego. Tu krótki tutorial wystarczy, żeby ruszyć z miejsca.
W pracy też widzę tę zmianę. Dawniej, gdy szkolenia trwały cały dzień, wszyscy co chwilę zerkniali na zegarek. Obecnie otrzymujemy krótkie online'owe moduły, które da się ukończyć w czasie przerwy na obiad. Efekt ten sam, a ludzie mniej jęczą.
Co z tego wszystkiego wynika?
Myślę, że nie ma sensu stawiać sprawy na ostrzu noża. Krótkie formy nie zastąpią solidnej edukacji tam, gdzie ona jest potrzebna. Ale w wielu przypadkach są wystarczające, a czasem nawet lepsze. Sztuką jest wiedzieć, kiedy co stosować.
Mój synek pewnie będzie się uczył jeszcze inaczej niż ten dwunastolatek od znajomego. Technologia idzie tak szybko do przodu, że trudno przewidzieć co będzie za dziesięć lat. Ale jedno jest pewne. Wiedza nigdy nie była tak dostępna jak dziś. Trzeba tylko umieć z tego korzystać i nie dać się zwariować.






